Jeszcze w starym roku zacząłem snuć plany o RTW (dookoła świata). Trasa miała się sama uformować poprzez wybieranie konkretnych typów maszyn po drodze. Całość podróży miała się zamknąć w ośmiu dniach. Termin- największy dołek przewozów pasażerskich (połowa lutego, tuż po walentynkach) tak, aby na pokładach było jak najmniej ludzi- bo całość miała być na Standby.
Po długim researchu wyklarowała się trasa: WRO-FRA-SIN (LH B748)-BKK (TG 788)-ICN (OZ 388)- SFO (OZ 359)- EWR (UA 752)- ATL (DL 712)- FRA (LH 343)-WRO. Z jednym dniem na mini zwiedzanko w BKK, ICN, SFO oraz EWR.
Mamy koniec stycznia, bilety już kupione, i co? I życie zweryfikowało plany. Choróbsko wyłączyło mnie na półtora miesiąca. Szczęśliwie wszystko udało się anulować i złotówki nie straciłem, ale utracone zostało okienko czasowe, bo potem już nie będzie tak łatwo. Gdy w marcu już trochę odżyłem, temat durnotripa znów mi się zaczął kotłować w głowie. Jednak tym razem już nie jako RTW, tylko tak aby chociaż zaliczyć A340-300 i B747-8.
Podejmuje decyzje- znowu USA (bo połączeń jest do wyboru do koloru, poza tym myśle nad Iranem na jesień więc lepiej korzystać z tego że nie jest jeszcze co od razu „podejrzanym” na immigration). Docelowo Kalifornia. Termin- tuż po Wielkanocy.
Jest wstępny zamysł trasy w głowie, rezerwacje porobione, ale lecąc SBY wiadomo, że sytuacja to zweryfikuje- wszak o tym czy ostatecznie polecisz czy nie, dowiadujesz się dopiero w momencie zakończenia boardingu. W dniu wylotu miałem bilety na następujące trasy:
WRO-FRA LH CR9 ( C ) FRA-ORD LH B748 ( C ) ORD-DTW DL B712 DTW-ATL DL B739 ATL-JFK DL 763 ( C ) JFK-LAX DL 752 ( C ) LAX-DEN UA 753 DEN-FRA LH 343 ( C ) FRA-WRO LH CR9 ( C )
Słowniczek: non-rev: Non Revenue Standby: polecisz, lub nie polecisz C- Klasa business; Y/Eko/Ekonomik- Klasa Ekonomiczna Sytuacja, booking – (w tym kontekście) ile zostało wolnych miejsc w samolocie Jumpseat- mokry sen/święty graal non-reva. Lot „na trzeciego w kokpicie” ORD- Chicago DTW- Detroit ATL- Atlanta EWR- Newark/Nowy Jork SFO- San Francisco LAX- Los Angeles DEN- Denver MUC- Monachium FRA- Frankfurt
I właśnie od tego momentu się zaczyna właściwa relacja. _________________________________________________________________________________________________
Jest środa po wielkanocy. Godzina 4 rano, pod dom podjeżdża mój Uber. Za kierownicą Gruzin, w nowiutkiej Corolli Hybrid. W środku śmierdzi fajami jak w starym mercedesie, a kierowca nie wie co to kierunkowskaz. Natomiast łamanym polsko-rosyjskim udaje się zamienić pare zdań i i tak początek podróży przebiega sympatycznie.
Pierwszy raz będę lecieć pełnoprawnym Biznesem. Na standby trochę się już pobujałem, ale zawsze cebuliłem i brałem ekonomik. Na check-inie bez niespodzianek, na oba loty dostaje karty pokładowe jeszcze bez przydzielonego miejsca. Oczywiście lece tylko z podręcznym. Po szybkiej kontroli fast-trackiem, popijając pyszne winko (tak, wiem, jest 5 rano- don‘t judge) udało mi się w końcu wybrać miejsca na oba loty. Generalnie dla mnie lot nie przy oknie to lot zmarnowany- więc bardzo się uradowałem gdy udało mi się dorwać ostatnie okno po prawej stronie na dolnym pokładzie B748- czyli dokładnie tak jak było w planie. Jako bonus, w CR9 mam 01A.
Czas szybko zleciał, zrobiła się 6 rano i rozpoczął się boarding do Frankfurtu. Nocujące CRJtki zawsze stawia się w ten sam sposób. Jedna na stanowisku 8 (idzie się pieszo) a druga na stanowisku 6 (jedzie się 50m autobusem) ale jest loteria która gdzie poleci. Niestety tym razem to FRA bujnie się autobusem, ale w sumie dzięki temu mam szanse złapać samolot na który dzień wcześniej nie udało mi się pojechać- B735 LY-KDT, niestety zasłonięty Enterem.
Frankfurt tradycyjnie przywitał nas przymusowym spacerkiem tunelem pomiędzy terminalem B oraz A/Z. Uwielbiam CRJ-tki, ale z przyjemnością bym we WRO zobaczył zamiast nich E190 bo byłaby przynajmniej szansa na rękaw we FRA.
Na przesiadke mam 120 minut- ni to dużo, ni to mało, bo nie działały automatyczne bramki kontroli paszportowej i w kolejce do jedynego okienka spędziłem 45 minut. Potem spacerek do mojej ulubionej części FRA (bramki A/Z 50-69) gdzie można oglądać paradę szerokich kadłubów stojących obok siebie. I tak sobie idę i mijam po kolei stojące przy kolejnych bramkach: A340-600 do JFK, B747-8 do SFO, A340-300 do ATL.
Jest i moja bramka, ale przy niej stoi jeszcze jakiś B747-400, pewnie zaraz go zabiorą i przepchną mi mojego B747-8.
Hold on.
Zajrzałem w system, a tam z ponad 80 wolnych miejsc w całym samolocie zrobiło się… raptem kilka. O kurczaki, o kurczaki. Powinienem w tym momencie dostać liścia od każdego fana lotnictwa oraz siebie z przyszłości, ale czułem się nieco „bittersweet” widząc że dosłownie w ostatniej chwili mi zamienili B748 na B744. Nim już leciałem trzykrotnie, a Intercontinentalem nigdy. W dodatku klase biznes w 747-400 LH zamierzałem zaliczyć w maju lecąc do HAM. Na szczęście, jeśli chodzi o miejsce, zmienił mi się tylko numer rzędu, dalej mam okno po prawej stronie dolnego pokładu.
Boarding się rozpoczął bardzo późno, a porządek jego przeprowadzenia pozostawiał bardzo dużo do życzenia. Ale jest- pierwszy raz wchodzę na pokład lewym rękawem. Z rana były do wyboru też miejsca na górnym pokładzie, lecz celowo wybrałem dolny- jest lepszy widok na skrzydło. Koło mnie siada Włoch i od razu łapiemy świetny kontakt.
Nie mam absolutnie żadnych kompetencji do wypowiadania się o twardym produkcie w C. Zaznaczę, iż z racji, że jestem pracownikiem tej linii, nie zamierzam też jakkolwiek go oceniać- ta relacja to opowieść o moich przeżyciach podróżniczych. Podejrzewam że każdy z was, nawet najbardziej wytrawnych bywalców „przodów samolotów”, wie jak to jest za pierwszym razem- wszystko zachwyca, a zwłaszcza gdy poprzednie 270 razy siedziałeś „za zasłonką”. Do tego jesteś na pokładzie klasycznego 747, przez okno widzisz dwie CF6, a kapitan zapowiada właśnie gładką, prawie 10-cio godzinną podróż przez ocean. Nie może być dużo lepiej. Jeszcze na ziemi załoga rozdaje welcome drink- musujące wino lub sok. A ja montuje swoje GoPro do okna, cóż za komfort z posiadania aż 4 okien do wyboru
:D
Po starcie załoga przynosi gorące ręczniczki, następnie orzeszki i proponuje napój. Uwielbiam czerwone wytrawne wino, gdy w menu zobaczyłem Shiraz z 2015 postanowiłem że to będzie moje przeznaczenie na ten lot Zapuszczam „Bullet train”. Bardzo mi się spodobał klimat tego filmu- jak nazwa wskazuje cała akcja się dzieje się w pociągu w Japonii. Serce mnie ciągnęło do dalekiej Azji bo od 2019 roku nie byłem w tamtym regionie, ale wygrała chęć odbycia paru lotów 757.
Lot przebiegał naprawde wybornie. Jeśli chodzi o część gastronomiczną, wybory padły następująco. Na przystawkę: Tuńczyk Tataki z awokado i marynowanymi warzywami, na główne: pieczony stek z cielęciny z sosem cytrynowo-musztardowym, Ratatouille oraz Polenta, a na deser deske serów
:D Cudowna była też możliwość napicia się porządnego espresso po wszystkim.
Typowy lot do Stanów (wylot przedpołudniem z Europy, przylot popołudniu do USA) więc się na nim nie śpi. I dobrze, nie ma po co spać. Trzeba korzystać
:D Niestety przez większość czasu było 100% zachmurzenie więc nie udało się obejrzeć z góry Islandii, a Grenlandii tylko niewielki fragment. I tak, był spacerek na górny pokład!
Na podejściu do Chicago potwierdziła się prognoza pogody- na niebie ani jednej chmurki. Dzięki temu jezioro Michigan miało naprawdę ładny kolor. Dokładnie o planowanej godzinie przylotu lądujemy na pasie 28C, jednym z sześciu równoległych pasów startowych (a łącznie ORD ma ich osiem).
Krótkie kołowanie, i już jesteśmy podpięci do terminala T5, gdzie przylatują prawie wszystkie loty międzynarodowe. Poza nami, przy terminalu stoi jedynie Austrian i pojedynczy 767 United, zatem jest nadzieja że tym razem spędzę na immigration mniej czasu niż poprzednim razem (w 2019 w kolejce stałem prawie dwie godziny). Ale najpierw jeszcze wizyta w kokpicie:
Immigration poszło bardzo sprawnie, po pół godziny miałem już pieczątke w paszporcie. O nią musiałem poprosić, bo przestali je dawać sami. Paszport ma jeszcze trzy lata ważności, a wciąż zostało mi w nim z siedem stron do zapełnienia, trzeba więc zintensyfikować starania
:D W momencie gdy zakończyłem wszystkie procedury związane z przylotem, była godzina 14:15 (45 minut po przylocie). Kolejny lot miałem zaplanowany na 17:57, więc szybko się wybrałem do centrum aby zobaczyć The Bean. Z lotniska do Millenium Park jest bezpośrednie połączenie metrem, które kosztuje $5 w obie strony, jedzie się niestety prawie 50 minut. W jedną strone. Czasu było na styk, ale zaryzykowałem.
Downtown w dużych amerykańskich miastach zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Żałowałem że nie miałem więcej czasu, bo gdybym miał to z pewnością chciałbym jeszcze zaliczyć przejazd jedną z naziemnych linii metra (prowadzonych wiaduktem). Ale to poczeka do następnego. Po raptem pół godziny spędzonych pod The Bean, musze już wracać. Trochę szkoda bo pogoda jest idealna- bezchmurne niebo, lekki wiatr i 23 stopni.
Po kolejnych 50 minutach spędzonych w bardzo gorącym metrze, melduje się z powrotem na ORD, znowu na T5 bo stamtąd lata Delta. Drukuje kartę pokładową w self-checkin- i nie dowierzam własnym oczom- mój PNR rezerwacji Delty to „„Hotel Uniform Juliet ___ Xray Delta””. Może to jakieś ukryte przesłanie
;) Security poszło sprawnie, pod gate melduje się na 25 minut przed odlotem. Ta wyprawa była serio na styk.
Pod rękawem stoi już mój następny cel- 717. W 2017-tym leciałem dwa razy Voloteą, ale jakoś znowu miałem na niego ochotę i wyprawa do DTW miała być właśnie tylko po to, aby się przelecieć ostatnim wcieleniem DC-9.
Niestety- jest ryzyko w lataniu innymi przewoźnikami poza grupą LH i właśnie się o tym dowiedziałem. Mam tylko okrojony podgląd na booking, który mówi że jest Y9+. Czyli minimum 9 wolnych miejsc w Ekonomiku. Fajnie fajnie, ale do tego małego 717 chce oprócz mnie wsiąść 18-tu innych non-revów, a ekrany przy gate mówią że mam najniższy priorytet do wejścia na pokład z nich wszystkich. Może jest jakiś sposób na zobaczenie tego wcześniej, ale jeszcze go nie odkryłem. Zmiana planów, anuluje ORD-DTW-ATL, i biore zamiast tego bezpośredni lot ORD-ATL na 757-200 który odlatuje praktycznie o tej samej godzinie co mój niedoszły 717 do DTW.
Przy gate się okazuje że miejsc też jest na styk, wraz ze wszystkimi non-rev zostanie jeszcze jedno miejsce wolne. Wiem że szanse są praktycznie zerowe ale skomle o miejsce przy oknie bo system mi przydzielił środek. Oprócz wyśmiania dostaje także taga na bagaż podręczny który idzie do luku- bo w schowkach nie ma już miejsca.
No pięknie, chciałem zostać na airside w Atlancie. Na szczęście po wejściu na pokład okazuje się że pilot off-duty poszedł z 42F na jumpseat i jeśli tam usiąde to jednak będzie okienko. A to dobrze, bo po drodze zachód słońca. Jeszcze przed startem kapitan zapowiada „bumpy ride”, mówiąc też że jak ktoś chce coś z serwisu to ma na to pierwsze pół godziny po starcie. Bo potem włączą znak zapięcia pasów który będzie się świecił aż do momentu podłączenia rękawa w Atlancie.
Po co się pcham w ogóle do ATL? Bo nigdy tam nie byłem i chciałem zaliczyć
:D A poza tym wypatrzyłem że poranny lot United do EWR jest na 737-700, a o dziwo jeszcze tą wersją nie leciałem. Rzadka -600 zaliczona dwukrotnie, a -700 ani -900 nigdy.
Lądujemy w ATL już po zmroku. Łapie mnie już trochę zmęczenie a tu zamiast móc uwić sobie gdzieś przytulne gniazdko do spania, trzeba iść szukać mojej biednej, ślicznej, aluminiowej kabinówki, pewnie całej poobijanej, leżącej gdzieś pomiędzy innymi tobołami na najruchliwszym lotnisku świata. A potem jeszcze przejść ponownie kontrole aby wejść na airside. Mam mały kryzys i zastanawiam się po co w ogóle to sobie robie
;)
Wysiadłem w Concourse C, a odbiór bagażu jest w T. Gdy zdałem sobie sprawę ze sposobu jakim te wszystkie terminale są ze sobą połączone, opadła mi szczęka. Tam jeździ regularne metro, z częstotliwością co kilka minut. Nie jakaś piździkowata kolejka jak np. w MUC, tylko takie prawdziwe. WOW. Bagaż udaje się szybko namierzyć i szczęśliwie jest w miare dobrym stanie, choć ma kilka nowych wgnieceń.
Ale mam nowy problem. Strona sleepinginairports stanowczo odradza spędzania nocki w ogólnodostępnej części terminala- jest problem z przestępczością i bezdomnymi. A tu niespodzianka- nie mogę wejść ponownie na airside bo jest jeszcze za wcześnie (dopiero 21:30, a lot mam o 6:00 rano).Szybki rzut oka na tablice odlotów, co jeszcze nie odleciało (odloty są do 22:30, potem cisza nocna). Odpalam lapka, i chwile później mam już bilet na odlot za 25 minut do jakiegoś randomowego miasta, dzięki czemu mam boarding pass. Tuż po zeskanowaniu go, robie check-out z tego lotu, i od razu go anuluje aby przypadkiem nie złamać żadnych reguł. Przyznaje że to było całkiem sprytne zagranie z mojej strony
:D. Po wszystkim sprawdzam dokąd w ogóle przez pare minut miałem wystawionego boarding-passa- Birmingham, Alabama.
Ide do rekomendowanego miejsca na spędzanie nocki- w Terminalu F. Jest jeszcze stosunkowo wcześnie i nas, spaczy, nie ma wielu, mam więc możliwość złączenia paru miękkich puf w jedną całkiem wygodną leżanke. Nawet mam dla siebie gniazdko w podłodze. Wyciągam śpiwór, opaske na oczy z Air Astana, ładowarke, adapter… shieeeet. Pakowałem się w biegu i zabrałem adapter brytyjski, a nie amerykański. Mam naprawde szczęście, bo mimo że już wszystkie sklepy są pozamykane, niedaleko znajduje automat vendingowy z uniwersalnymi adapterami, właśnie dla takich łosi jak ja. Ale $20 poszlo się grzać.
Krótka nocka mija komfortowo, ale strasznie szybko. Budzik dzwoni o 4:00, wystarczająco wcześnie aby móc się odświeżyć i przedostać z terminalu F do A. Godzine później melduje się na gate przy którym stoi B73G UA do Newark, sprawdzam sytuacje...
I chyba znowu nici z planów. Znowu tuż przed samym rejsem non-revów namnożyło się tyle, że nie załapie się na ten rejs. A to miała być jazda bez trzymanki w C do Newark, skąd potem by mnie zabrał piękny 757-200 w ponad sześciogodzinny lot dosłownie przez całe stany aż do pięknej Kaliforni. Co gorsza, na tym drugim locie (EWR-SFO) jest bardzo dobra sytuacja, ale się na niego nie dostane. Cóż, mówi się trudno- „Kowalski, jakie mamy opcje”.
Widzę że raptem 50 minut po tym locie na który się nie dostałem, odlatuje 757-300 Delty prosto do San Francisco. I ma zapełnioną raptem połowę miejsc na pokładzie. Decyzja jest prosta. EWR sobie poczeka na inną okazję. Ale niestety w DL możemy niestety latać tylko w Y. W międzyczasie wstaje słońce. Piękne poranne pomarańczowe promienie ukazują skale operacji w ATL- wszak jest to poranny szczyt odlotów/przylotów na najruchliwszym lotnisku świata. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Boarding do SFO. Bez proszenia dostaje miejsce przy oknie w rzędzie ewakuacyjnym. Do tego 757-300 wchodzi maksymalnie 234 osób w trzech klasach, o 5 mniej niż do A321Neo Wizza. Przy czym ten drugi jest o 10 metrów krótszy.
Lot przebiega zacnie, ma trwać 5 godzin więc w dalszym ciągu nadrabiam filmowe zaległości. Gdy tylko serwis został zakończony, załoga obdarowuje nasz rząd wszelkiego rodzaju przekąskami i napojami do koloru do wyboru (wszyscy czterej pasażerowie non-rev zostali posadzeni w tym samym rzędzie). Bardzo to miłe. Cieszę się że znowu jestem na jakimś locie trans-con w USA. Do tej pory dane mi było polecieć tylko ORD-LAX na 757-300 UA w 2019tym, ale mocno zapadła mi w pamięć stopniowo zmieniająca się sceneria za oknem. Wpierw Great Plains, później The Rockies, pustkowia w Great Basin, aż do wybrzeża Pacyfiku.
Gdy tylko mój telefon ponownie połączył się z Wi-Fi, rozwiał się mój dylemat czy iść na spotting czy od razu pędzić do miasta. Świeciło piękne słońce i szkoda by było go zmarnować na spotting jeśli jutro miałoby być pochmurnie. Z drugiej strony legendarne ujęcia równoległych podejść na SFO są na mojej bucket list, a nie będzie mi się chciało tutaj wracać tylko aby porobić zdjęcia (z hostelu 1,5 godziny w jedną strone i $18). Na szczęście idealnie trafiłem okienko pogodowe, dziś i jutro taka sama piękna pogoda.
Ale żeby gdziekolwiek pojechać potrzebuje gotówki. W T2 jest dostępny tylko bankomat Bank of America, co prawda z Revoluta ściąga mi $2.50 prowizji, ale przynajmniej jest wybór w jakich nominałach będzie wypłata- biore jak najmniejsze nominały, po $10. Na miejscówke dostać się można autobusem odjeżdżającym z poziomu 0 na T2. Jedzie się nim 15 minut, koszt to $2.50, przyjmuje tylko drobniaki i nie wydaje reszty
Następne kilka godzin spędzam na fotkach. W międzyczasie, pomiędzy ważnymi przylotami, wybrałem się pieszo do pobliskiego In&Out, droga w obie strony wraz z oczekiwaniem na zamówienie zajęła 40 minut czyli idealnie na styk bo gdy wracam to A332 Fiji jest właśnie na podejściu. Niestety dla większości kadrów 400mm starcza na styk. Już wiem że fotki zje fala (choć na pierwszy rzut oka nie ma tragedii). Szczęśliwie już dawno zluzowałem u siebie tą całą galeriową napinke i robie fotki praktycznie tylko do swojej kolekcji
:D
sevenfiftyseven napisał:Zapuszczam „Bullet train”. Bardzo mi się spodobał klimat tego filmu- jak nazwa wskazuje cała akcja się dzieje się w pociągu w Japonii. Przed wizytą w SF warto zapuścić "Bullitt" ;-p https://www.youtube.com/watch?v=no7XR7s ... Movieclips
Dostep do systemu biletów pracowniczych to jest jeden z benefitów pracy w LH. Inne linie też to pewnie oferują, ale pewnie każdy przypadek jest inny. Obok Multisporta i owocowych czwartków. To nie są absolutnie loty darmowe, żadnych konkretnych kwot niestety nie moge podać. Taki rodzaj podróży obciażony wieloma obostrzeniami i dodatkowymi zasadami. Część została podana np tutaj: https://stafftraveler.com/knowledge/nonrevZ kim lecieć można, kim nie można- to kwestia umów pomiędzy przewoźnikami. Nie mam na ten temat konkretnej wiedzy, ale podejrzewam że pierwsze takie kontrakty powstały na długi czas zanim się zdążył zawiązać jakikolwiek sojusz lotniczy
@sevenfiftyseven koniecznie częściej wrzucaj relacje z takich tripów standbajami ?@Darek M. jako pracownik jednej z linii wymienionych w relacji mogę powiedzieć, że przywileje różnią się między sobą. Dotyczy to zarówno linii, które można bookować jak i klas rezerwacji. U mnie nie ma możliwości by wcześniej zarezerwować lot w biznesie, nawet naszym. Dopiero jak nie ma miejsc w eco, wtedy dostajemy upgrade. Z jumpseatami też nie jest tak kolorowo, o ile nie jesteś z załogi. Również opłaty za bilety potrafią być przeróżne (trafiając na deale stąd czy nawet samemu szukając biletów często da się poleciec dużo taniej), ale jeżeli rezerwujemy na ostatnią chwilę lub szukamy elastyczności to standbaj jest niezastąpiony. Więc to temat rzeka.
Dzięki za relację. Pod wrażeniem jestem jak szybko reagowałeś na zapchane loty. Ale nie ma się co dziwić przy tylu już odbytych lotach.Ja swój pierwszy lot międzykontynentalny także odbyłam na standby jako pracownik Lufthansy. I mimo że ani już tam nie pracuje, ani Lufa dobrej opinie nie ma, to jakoś ciagle mam sentyment do tej lini.
Jeszcze w starym roku zacząłem snuć plany o RTW (dookoła świata). Trasa miała się sama uformować poprzez wybieranie konkretnych typów maszyn po drodze. Całość podróży miała się zamknąć w ośmiu dniach. Termin- największy dołek przewozów pasażerskich (połowa lutego, tuż po walentynkach) tak, aby na pokładach było jak najmniej ludzi- bo całość miała być na Standby.
Po długim researchu wyklarowała się trasa: WRO-FRA-SIN (LH B748)-BKK (TG 788)-ICN (OZ 388)- SFO (OZ 359)- EWR (UA 752)- ATL (DL 712)- FRA (LH 343)-WRO. Z jednym dniem na mini zwiedzanko w BKK, ICN, SFO oraz EWR.
Mamy koniec stycznia, bilety już kupione, i co?
I życie zweryfikowało plany. Choróbsko wyłączyło mnie na półtora miesiąca. Szczęśliwie wszystko udało się anulować i złotówki nie straciłem, ale utracone zostało okienko czasowe, bo potem już nie będzie tak łatwo.
Gdy w marcu już trochę odżyłem, temat durnotripa znów mi się zaczął kotłować w głowie. Jednak tym razem już nie jako RTW, tylko tak aby chociaż zaliczyć A340-300 i B747-8.
Podejmuje decyzje- znowu USA (bo połączeń jest do wyboru do koloru, poza tym myśle nad Iranem na jesień więc lepiej korzystać z tego że nie jest jeszcze co od razu „podejrzanym” na immigration). Docelowo Kalifornia. Termin- tuż po Wielkanocy.
Jest wstępny zamysł trasy w głowie, rezerwacje porobione, ale lecąc SBY wiadomo, że sytuacja to zweryfikuje- wszak o tym czy ostatecznie polecisz czy nie, dowiadujesz się dopiero w momencie zakończenia boardingu. W dniu wylotu miałem bilety na następujące trasy:
WRO-FRA LH CR9 ( C )
FRA-ORD LH B748 ( C )
ORD-DTW DL B712
DTW-ATL DL B739
ATL-JFK DL 763 ( C )
JFK-LAX DL 752 ( C )
LAX-DEN UA 753
DEN-FRA LH 343 ( C )
FRA-WRO LH CR9 ( C )
Słowniczek:
non-rev: Non Revenue
Standby: polecisz, lub nie polecisz
C- Klasa business; Y/Eko/Ekonomik- Klasa Ekonomiczna
Sytuacja, booking – (w tym kontekście) ile zostało wolnych miejsc w samolocie
Jumpseat- mokry sen/święty graal non-reva. Lot „na trzeciego w kokpicie”
ORD- Chicago
DTW- Detroit
ATL- Atlanta
EWR- Newark/Nowy Jork
SFO- San Francisco
LAX- Los Angeles
DEN- Denver
MUC- Monachium
FRA- Frankfurt
I właśnie od tego momentu się zaczyna właściwa relacja.
_________________________________________________________________________________________________
Jest środa po wielkanocy. Godzina 4 rano, pod dom podjeżdża mój Uber. Za kierownicą Gruzin, w nowiutkiej Corolli Hybrid. W środku śmierdzi fajami jak w starym mercedesie, a kierowca nie wie co to kierunkowskaz. Natomiast łamanym polsko-rosyjskim udaje się zamienić pare zdań i i tak początek podróży przebiega sympatycznie.
Pierwszy raz będę lecieć pełnoprawnym Biznesem. Na standby trochę się już pobujałem, ale zawsze cebuliłem i brałem ekonomik. Na check-inie bez niespodzianek, na oba loty dostaje karty pokładowe jeszcze bez przydzielonego miejsca. Oczywiście lece tylko z podręcznym.
Po szybkiej kontroli fast-trackiem, popijając pyszne winko (tak, wiem, jest 5 rano- don‘t judge) udało mi się w końcu wybrać miejsca na oba loty. Generalnie dla mnie lot nie przy oknie to lot zmarnowany- więc bardzo się uradowałem gdy udało mi się dorwać ostatnie okno po prawej stronie na dolnym pokładzie B748- czyli dokładnie tak jak było w planie. Jako bonus, w CR9 mam 01A.
Czas szybko zleciał, zrobiła się 6 rano i rozpoczął się boarding do Frankfurtu. Nocujące CRJtki zawsze stawia się w ten sam sposób. Jedna na stanowisku 8 (idzie się pieszo) a druga na stanowisku 6 (jedzie się 50m autobusem) ale jest loteria która gdzie poleci. Niestety tym razem to FRA bujnie się autobusem, ale w sumie dzięki temu mam szanse złapać samolot na który dzień wcześniej nie udało mi się pojechać- B735 LY-KDT, niestety zasłonięty Enterem.
Frankfurt tradycyjnie przywitał nas przymusowym spacerkiem tunelem pomiędzy terminalem B oraz A/Z. Uwielbiam CRJ-tki, ale z przyjemnością bym we WRO zobaczył zamiast nich E190 bo byłaby przynajmniej szansa na rękaw we FRA.
Na przesiadke mam 120 minut- ni to dużo, ni to mało, bo nie działały automatyczne bramki kontroli paszportowej i w kolejce do jedynego okienka spędziłem 45 minut. Potem spacerek do mojej ulubionej części FRA (bramki A/Z 50-69) gdzie można oglądać paradę szerokich kadłubów stojących obok siebie. I tak sobie idę i mijam po kolei stojące przy kolejnych bramkach: A340-600 do JFK, B747-8 do SFO, A340-300 do ATL.
Jest i moja bramka, ale przy niej stoi jeszcze jakiś B747-400, pewnie zaraz go zabiorą i przepchną mi mojego B747-8.
Hold on.
Zajrzałem w system, a tam z ponad 80 wolnych miejsc w całym samolocie zrobiło się… raptem kilka. O kurczaki, o kurczaki. Powinienem w tym momencie dostać liścia od każdego fana lotnictwa oraz siebie z przyszłości, ale czułem się nieco „bittersweet” widząc że dosłownie w ostatniej chwili mi zamienili B748 na B744. Nim już leciałem trzykrotnie, a Intercontinentalem nigdy. W dodatku klase biznes w 747-400 LH zamierzałem zaliczyć w maju lecąc do HAM. Na szczęście, jeśli chodzi o miejsce, zmienił mi się tylko numer rzędu, dalej mam okno po prawej stronie dolnego pokładu.
Boarding się rozpoczął bardzo późno, a porządek jego przeprowadzenia pozostawiał bardzo dużo do życzenia. Ale jest- pierwszy raz wchodzę na pokład lewym rękawem. Z rana były do wyboru też miejsca na górnym pokładzie, lecz celowo wybrałem dolny- jest lepszy widok na skrzydło. Koło mnie siada Włoch i od razu łapiemy świetny kontakt.
Nie mam absolutnie żadnych kompetencji do wypowiadania się o twardym produkcie w C. Zaznaczę, iż z racji, że jestem pracownikiem tej linii, nie zamierzam też jakkolwiek go oceniać- ta relacja to opowieść o moich przeżyciach podróżniczych.
Podejrzewam że każdy z was, nawet najbardziej wytrawnych bywalców „przodów samolotów”, wie jak to jest za pierwszym razem- wszystko zachwyca, a zwłaszcza gdy poprzednie 270 razy siedziałeś „za zasłonką”. Do tego jesteś na pokładzie klasycznego 747, przez okno widzisz dwie CF6, a kapitan zapowiada właśnie gładką, prawie 10-cio godzinną podróż przez ocean. Nie może być dużo lepiej.
Jeszcze na ziemi załoga rozdaje welcome drink- musujące wino lub sok. A ja montuje swoje GoPro do okna, cóż za komfort z posiadania aż 4 okien do wyboru :D
Filmik timelapse ze startu i lądowania:
https://youtu.be/IlvWKcUWJGc
Po starcie załoga przynosi gorące ręczniczki, następnie orzeszki i proponuje napój. Uwielbiam czerwone wytrawne wino, gdy w menu zobaczyłem Shiraz z 2015 postanowiłem że to będzie moje przeznaczenie na ten lot Zapuszczam „Bullet train”. Bardzo mi się spodobał klimat tego filmu- jak nazwa wskazuje cała akcja się dzieje się w pociągu w Japonii. Serce mnie ciągnęło do dalekiej Azji bo od 2019 roku nie byłem w tamtym regionie, ale wygrała chęć odbycia paru lotów 757.
Lot przebiegał naprawde wybornie. Jeśli chodzi o część gastronomiczną, wybory padły następująco. Na przystawkę: Tuńczyk Tataki z awokado i marynowanymi warzywami, na główne: pieczony stek z cielęciny z sosem cytrynowo-musztardowym, Ratatouille oraz Polenta, a na deser deske serów :D Cudowna była też możliwość napicia się porządnego espresso po wszystkim.
Typowy lot do Stanów (wylot przedpołudniem z Europy, przylot popołudniu do USA) więc się na nim nie śpi. I dobrze, nie ma po co spać. Trzeba korzystać :D Niestety przez większość czasu było 100% zachmurzenie więc nie udało się obejrzeć z góry Islandii, a Grenlandii tylko niewielki fragment. I tak, był spacerek na górny pokład!
Na podejściu do Chicago potwierdziła się prognoza pogody- na niebie ani jednej chmurki. Dzięki temu jezioro Michigan miało naprawdę ładny kolor.
Dokładnie o planowanej godzinie przylotu lądujemy na pasie 28C, jednym z sześciu równoległych pasów startowych (a łącznie ORD ma ich osiem).
Krótkie kołowanie, i już jesteśmy podpięci do terminala T5, gdzie przylatują prawie wszystkie loty międzynarodowe. Poza nami, przy terminalu stoi jedynie Austrian i pojedynczy 767 United, zatem jest nadzieja że tym razem spędzę na immigration mniej czasu niż poprzednim razem (w 2019 w kolejce stałem prawie dwie godziny). Ale najpierw jeszcze wizyta w kokpicie:
Immigration poszło bardzo sprawnie, po pół godziny miałem już pieczątke w paszporcie. O nią musiałem poprosić, bo przestali je dawać sami. Paszport ma jeszcze trzy lata ważności, a wciąż zostało mi w nim z siedem stron do zapełnienia, trzeba więc zintensyfikować starania :D
W momencie gdy zakończyłem wszystkie procedury związane z przylotem, była godzina 14:15 (45 minut po przylocie). Kolejny lot miałem zaplanowany na 17:57, więc szybko się wybrałem do centrum aby zobaczyć The Bean. Z lotniska do Millenium Park jest bezpośrednie połączenie metrem, które kosztuje $5 w obie strony, jedzie się niestety prawie 50 minut. W jedną strone. Czasu było na styk, ale zaryzykowałem.
Downtown w dużych amerykańskich miastach zawsze robi na mnie piorunujące wrażenie. Żałowałem że nie miałem więcej czasu, bo gdybym miał to z pewnością chciałbym jeszcze zaliczyć przejazd jedną z naziemnych linii metra (prowadzonych wiaduktem). Ale to poczeka do następnego.
Po raptem pół godziny spędzonych pod The Bean, musze już wracać. Trochę szkoda bo pogoda jest idealna- bezchmurne niebo, lekki wiatr i 23 stopni.
Po kolejnych 50 minutach spędzonych w bardzo gorącym metrze, melduje się z powrotem na ORD, znowu na T5 bo stamtąd lata Delta. Drukuje kartę pokładową w self-checkin- i nie dowierzam własnym oczom- mój PNR rezerwacji Delty to „„Hotel Uniform Juliet ___ Xray Delta””. Może to jakieś ukryte przesłanie ;)
Security poszło sprawnie, pod gate melduje się na 25 minut przed odlotem. Ta wyprawa była serio na styk.
Pod rękawem stoi już mój następny cel- 717. W 2017-tym leciałem dwa razy Voloteą, ale jakoś znowu miałem na niego ochotę i wyprawa do DTW miała być właśnie tylko po to, aby się przelecieć ostatnim wcieleniem DC-9.
Niestety- jest ryzyko w lataniu innymi przewoźnikami poza grupą LH i właśnie się o tym dowiedziałem. Mam tylko okrojony podgląd na booking, który mówi że jest Y9+. Czyli minimum 9 wolnych miejsc w Ekonomiku. Fajnie fajnie, ale do tego małego 717 chce oprócz mnie wsiąść 18-tu innych non-revów, a ekrany przy gate mówią że mam najniższy priorytet do wejścia na pokład z nich wszystkich. Może jest jakiś sposób na zobaczenie tego wcześniej, ale jeszcze go nie odkryłem.
Zmiana planów, anuluje ORD-DTW-ATL, i biore zamiast tego bezpośredni lot ORD-ATL na 757-200 który odlatuje praktycznie o tej samej godzinie co mój niedoszły 717 do DTW.
Przy gate się okazuje że miejsc też jest na styk, wraz ze wszystkimi non-rev zostanie jeszcze jedno miejsce wolne. Wiem że szanse są praktycznie zerowe ale skomle o miejsce przy oknie bo system mi przydzielił środek. Oprócz wyśmiania dostaje także taga na bagaż podręczny który idzie do luku- bo w schowkach nie ma już miejsca.
No pięknie, chciałem zostać na airside w Atlancie. Na szczęście po wejściu na pokład okazuje się że pilot off-duty poszedł z 42F na jumpseat i jeśli tam usiąde to jednak będzie okienko. A to dobrze, bo po drodze zachód słońca. Jeszcze przed startem kapitan zapowiada „bumpy ride”, mówiąc też że jak ktoś chce coś z serwisu to ma na to pierwsze pół godziny po starcie. Bo potem włączą znak zapięcia pasów który będzie się świecił aż do momentu podłączenia rękawa w Atlancie.
Po co się pcham w ogóle do ATL? Bo nigdy tam nie byłem i chciałem zaliczyć :D A poza tym wypatrzyłem że poranny lot United do EWR jest na 737-700, a o dziwo jeszcze tą wersją nie leciałem. Rzadka -600 zaliczona dwukrotnie, a -700 ani -900 nigdy.
Lądujemy w ATL już po zmroku. Łapie mnie już trochę zmęczenie a tu zamiast móc uwić sobie gdzieś przytulne gniazdko do spania, trzeba iść szukać mojej biednej, ślicznej, aluminiowej kabinówki, pewnie całej poobijanej, leżącej gdzieś pomiędzy innymi tobołami na najruchliwszym lotnisku świata. A potem jeszcze przejść ponownie kontrole aby wejść na airside. Mam mały kryzys i zastanawiam się po co w ogóle to sobie robie ;)
Wysiadłem w Concourse C, a odbiór bagażu jest w T. Gdy zdałem sobie sprawę ze sposobu jakim te wszystkie terminale są ze sobą połączone, opadła mi szczęka. Tam jeździ regularne metro, z częstotliwością co kilka minut. Nie jakaś piździkowata kolejka jak np. w MUC, tylko takie prawdziwe. WOW. Bagaż udaje się szybko namierzyć i szczęśliwie jest w miare dobrym stanie, choć ma kilka nowych wgnieceń.
Ale mam nowy problem. Strona sleepinginairports stanowczo odradza spędzania nocki w ogólnodostępnej części terminala- jest problem z przestępczością i bezdomnymi. A tu niespodzianka- nie mogę wejść ponownie na airside bo jest jeszcze za wcześnie (dopiero 21:30, a lot mam o 6:00 rano).Szybki rzut oka na tablice odlotów, co jeszcze nie odleciało (odloty są do 22:30, potem cisza nocna). Odpalam lapka, i chwile później mam już bilet na odlot za 25 minut do jakiegoś randomowego miasta, dzięki czemu mam boarding pass. Tuż po zeskanowaniu go, robie check-out z tego lotu, i od razu go anuluje aby przypadkiem nie złamać żadnych reguł. Przyznaje że to było całkiem sprytne zagranie z mojej strony :D. Po wszystkim sprawdzam dokąd w ogóle przez pare minut miałem wystawionego boarding-passa- Birmingham, Alabama.
Ide do rekomendowanego miejsca na spędzanie nocki- w Terminalu F. Jest jeszcze stosunkowo wcześnie i nas, spaczy, nie ma wielu, mam więc możliwość złączenia paru miękkich puf w jedną całkiem wygodną leżanke. Nawet mam dla siebie gniazdko w podłodze. Wyciągam śpiwór, opaske na oczy z Air Astana, ładowarke, adapter… shieeeet. Pakowałem się w biegu i zabrałem adapter brytyjski, a nie amerykański. Mam naprawde szczęście, bo mimo że już wszystkie sklepy są pozamykane, niedaleko znajduje automat vendingowy z uniwersalnymi adapterami, właśnie dla takich łosi jak ja. Ale $20 poszlo się grzać.
Krótka nocka mija komfortowo, ale strasznie szybko. Budzik dzwoni o 4:00, wystarczająco wcześnie aby móc się odświeżyć i przedostać z terminalu F do A. Godzine później melduje się na gate przy którym stoi B73G UA do Newark, sprawdzam sytuacje...
I chyba znowu nici z planów. Znowu tuż przed samym rejsem non-revów namnożyło się tyle, że nie załapie się na ten rejs. A to miała być jazda bez trzymanki w C do Newark, skąd potem by mnie zabrał piękny 757-200 w ponad sześciogodzinny lot dosłownie przez całe stany aż do pięknej Kaliforni. Co gorsza, na tym drugim locie (EWR-SFO) jest bardzo dobra sytuacja, ale się na niego nie dostane. Cóż, mówi się trudno- „Kowalski, jakie mamy opcje”.
Widzę że raptem 50 minut po tym locie na który się nie dostałem, odlatuje 757-300 Delty prosto do San Francisco. I ma zapełnioną raptem połowę miejsc na pokładzie. Decyzja jest prosta. EWR sobie poczeka na inną okazję. Ale niestety w DL możemy niestety latać tylko w Y.
W międzyczasie wstaje słońce. Piękne poranne pomarańczowe promienie ukazują skale operacji w ATL- wszak jest to poranny szczyt odlotów/przylotów na najruchliwszym lotnisku świata. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Boarding do SFO. Bez proszenia dostaje miejsce przy oknie w rzędzie ewakuacyjnym. Do tego 757-300 wchodzi maksymalnie 234 osób w trzech klasach, o 5 mniej niż do A321Neo Wizza. Przy czym ten drugi jest o 10 metrów krótszy.
Lot przebiega zacnie, ma trwać 5 godzin więc w dalszym ciągu nadrabiam filmowe zaległości. Gdy tylko serwis został zakończony, załoga obdarowuje nasz rząd wszelkiego rodzaju przekąskami i napojami do koloru do wyboru (wszyscy czterej pasażerowie non-rev zostali posadzeni w tym samym rzędzie). Bardzo to miłe.
Cieszę się że znowu jestem na jakimś locie trans-con w USA. Do tej pory dane mi było polecieć tylko ORD-LAX na 757-300 UA w 2019tym, ale mocno zapadła mi w pamięć stopniowo zmieniająca się sceneria za oknem. Wpierw Great Plains, później The Rockies, pustkowia w Great Basin, aż do wybrzeża Pacyfiku.
Timelapse z calego lotu:
https://youtu.be/xmQESdECkoI
Skoro to 757, to obowiazkowa wizyta w kokpicie
Gdy tylko mój telefon ponownie połączył się z Wi-Fi, rozwiał się mój dylemat czy iść na spotting czy od razu pędzić do miasta. Świeciło piękne słońce i szkoda by było go zmarnować na spotting jeśli jutro miałoby być pochmurnie. Z drugiej strony legendarne ujęcia równoległych podejść na SFO są na mojej bucket list, a nie będzie mi się chciało tutaj wracać tylko aby porobić zdjęcia (z hostelu 1,5 godziny w jedną strone i $18). Na szczęście idealnie trafiłem okienko pogodowe, dziś i jutro taka sama piękna pogoda.
Ale żeby gdziekolwiek pojechać potrzebuje gotówki. W T2 jest dostępny tylko bankomat Bank of America, co prawda z Revoluta ściąga mi $2.50 prowizji, ale przynajmniej jest wybór w jakich nominałach będzie wypłata- biore jak najmniejsze nominały, po $10.
Na miejscówke dostać się można autobusem odjeżdżającym z poziomu 0 na T2. Jedzie się nim 15 minut, koszt to $2.50, przyjmuje tylko drobniaki i nie wydaje reszty
Następne kilka godzin spędzam na fotkach. W międzyczasie, pomiędzy ważnymi przylotami, wybrałem się pieszo do pobliskiego In&Out, droga w obie strony wraz z oczekiwaniem na zamówienie zajęła 40 minut czyli idealnie na styk bo gdy wracam to A332 Fiji jest właśnie na podejściu.
Niestety dla większości kadrów 400mm starcza na styk. Już wiem że fotki zje fala (choć na pierwszy rzut oka nie ma tragedii). Szczęśliwie już dawno zluzowałem u siebie tą całą galeriową napinke i robie fotki praktycznie tylko do swojej kolekcji :D