+1
sevenfiftyseven 28 października 2017 15:49
Image

Ostatecznie jednak zatrzymuje się Peugeot 206 z dwiema młodymi dziewczynami w środku, początkowo nie wiemy czy to fatamorgana czy tak na serio ;) Chcą nas podwieźć do ronda między Nis a Prokuplje, czyli ostatniego skrzyżowania przed granicą z Kosowem. Odległość to jakieś 20 kilometrów. Brzmi jak pewniak, nie? Otóż nie.

Image

Gdy tylko wysiadamy, nawet nie myślimy o łapaniu od razu tylko idziemy na stację benzynową po wodę do picia. Kupuję cztery litry, bo to co mieliśmy do tej pory praktycznie zostało wypite, i wyparowało przez skórę bo sikać się nikomu nie chciało.
Około godziny 16 stajemy na tej niby miejscówce "pewniak", na prostej drodze do Kosowa. Ruch niby niewielki, ale co chwila ktoś jedzie. Dzisiejszy dzień mnie wykończył, zaczynam wymiękać. Po godzinie rozglądam się za autobusem spowrotem do miasta- Nis. Jednak Asia jest nieugięta. Mamy jechać dalej a nie poddawać się, trochę się posprzeczaliśmy. Ostatnia deska ratunku- trzy kilometry od miejsca w którym się znajdujemy jest autostrada, a na niej parenaście kilometrów dalej jest odbicie na Kosowo. Idąc w niej stronę, obserwujemy zachodzące powoli słońce, a ja rozglądam się za potencjalnymi miejscami do rozbicia namiotu.

Image

Droga którą idziemy nie ma połączenia z autostradą, schodzimy na dziko i przechodzimy przez płot "antyzwierzynowy". Na nasze szczęście ruch jest niewielki, nie ma sznuru samochodów. I tutaj zaczyna się w końcu nasz fart- 500 metrów dalej widać parking przy autostradzie. Lecz nie ma na nim ani jednego auta. Nie mamy innej opcji, czekamy tam do skutku, słońce już zaszło.

Co 5 minut zatrzymuje się ktoś do toy-toya, lecz zawsze auto pełne. Wizja rozbijania namiotu w polu kukurydzy przy autostradowym parkingu staje się coraz bardziej realna. Po czterdziestu minutach zdarza się jednak cud. Zjeżdża TIR, i to w pojedynczej obsadzie, i nie ADR (czyli może nas zabrać). Macedończyk. Pokazujemy mapę, on mówi że jedzie do granicy z Macedonią. Chrzanić Kosowo, jedziemy z nim. Byleby gdzieś pojechać. Prawie go całuje po rękach ze szczęścia. Tylko czemu on zjechał na ten parking skoro nie poszedł sikać...
Ściągał magnes.

Image

A więc zmiana planów, wpierw pojedziemy do Macedonii, później chyba do Albanii i dopiero do Kosowa. Kierowca wyciąga butle z gazem i wydaje polecenie zrobienia wszystkim kawy. Morale z totalnej załamki podeszły do poziomu uszczęśliwienia. To najbardziej kręci w tym sposobie podróżowania! Viva my, viva Macedonia, viva autostop!

Image

Przed północą zajeżdżamy na granice Serbsko Macedońską. Żegnamy się z naszym wybawicielem, zostawiamy mu w prezencie ciastka jakie dostaliśmy wcześniej od Turka. Decydujemy się nie przechodzić na stronę Macedońską tylko zostać w Serbii na noc. Do granicy 500 metrów, ale najpierw jest stacja benzynowa, a za nią wzniesienie. Wchodzimy na to wzniesienie, rozbijamy się spalonej słońcem glebie i wysuszonej roślinności. Gdy tak już leżymy i zasypiamy, nagle sobie uświadamiam że jesteśmy na jednej wielkiej podpałce a pożary w tej części świata są bardzo częste. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.


Nie chce być przez nikogo źle odebrany, nie mam postawy "roszczeniowej", zdaje sobie sprawę doskonale że autostop jest oparty na poleganiu na czyjejś dobrej woli, chęci spełnienia dobrego uczynku, gościnności; absolutnie nikt nigdy nie ma obowiązku wzięcia kogokolwiek. Człowiek jest jednak tylko człowiekiem i w danej sytuacji gdy czegoś bardzo pragnie, boi się o zdrowie partnera i swoje, myśli ma takie a nie inne.


p.s: Dobrze że kupiliśmy inny namiot, ten jest bardziej "stealth", w sam raz na teren przygraniczny.

Image

Podsumowanie: Dzień: 4, Ilość stopów: 4, Odwiedzone kraje: SerbiaDzień 5: 31 lipiec 2017
Umordowani słońcem i bezsilnością przez cały dzień, śpimy jak zabici. Dla przypomnienia, śpimy 500 metrów od granicy serbsko-macedońskiej.
Pobudka w sposób naturalny- kto pierwszy wstanie, zaczyna się krzątać i budzi to drugie ;)
Gdy tylko się obudziłem, idę się odlać z 15 metrów za namiot. Oddaje się potrzebie, gdy nagle słysze "Marcin, ktoś tu jedzie!!". Odwracam się, patrzę, i identyfikuje piękne linie Mercedesa G klasy, w wojskowym kamuflażu. Asia szybko się zaczyna ubierać, z auta wychodzi trzech wojskowych z kałachami na szyi i zaczynają maszerować w naszą stronę przez tą półmetrową suchą trawę.
Pierwsze pytanie jakie do mnie pada: "A szto wy tu dzielatie?". Obowiązkowy semestr rosyjskiego podczas toku studiów się zaraz przyda. "My jechat avtostop, my spalim w sator(namiot po serbsku)". Nie bijcie za to, na szczęście chwili się ogarniam że mój rosyjski poziom A1 działa gorzej niż gdybym po prostu mówił po polsku. Potem po krótkiej wymianie zdań okazało się że myśleli iż jesteśmy imigrantami, dlatego też wyszli do nas w trójkę, a nie w pojedynkę ;) Gdy tylko zobaczyli Asię wygramolącą się powoli z namiotu, nawet nie chcieli paszportów tylko zaczęli wracać do auta. Jednak ich zawołałem i pokazałem paszporty, jakby się co nam wydarzyło w dalszej drodze, przynajmniej by został po nas jakiś ślad ;)

Image

Niby nic się nie wydarzyło, ale jednak oboje kawy nie potrzebujemy. Pora na najprzyjemniejszą część dnia autostopowicza, czyli śniadanko oraz wstępne planowanie następnych dwunastu godzin. Gdzie jedziemy? Do Skopje!

Image

Idziemy z buta do granicy. Dziwnie mały ruch, zero kolejki dla samochodów osobowych. Wkur(z)amy się na wszechobecne śmieci na tym terenie przed posterunkiem granicznym, gdzie z dwóch pasów robi się sześć. Zaraz nowy kraj, oraz nowa pieczątka w moim zbyt pustym paszporcie!

Image

Po przejściu do Macedonii, po 20 minutach łapiemy TIRa. Od razu do Skopje. Zaczynamy zauważać, iż on rozumie nas gdy mówimy po Polsku, a my jego gdy on po Macedońsku. Gadamy prawie całą drogę, dużo przyjemniejsza podróż niż poprzedniego dnia, z turkiem. Gdy nas ktoś zabiera, zakładam że brakuje mu towarzystwa, dlatego nieważne jak znużony jestem, nigdy nie usypiam nawet na chwilę i gdy znajdzie sie wspólny temat- sie rozmawia. Taka mini zapłata za wożenie dupy.

Image

Po półtora godziny, dojechaliśmy na przedmieścia stolicy Macedonii. Słońce- pali masakrycznie, w końcu jest lipcowe południe. Miasto okazuje się nie być wcale takie duże, decydujemy się wpierw przemaszerować pieszo 3km do głównych atrakcji w centrum. Damy radę, będzie dobrze, na stacji benzynowej napełniliśmy sobie wszystkie pojemniki z wodą ;) Jak przystało na dobrego autostopowicza, gdy tylko znaleźliśmy pierwszy przystanek autobusowy w strone centrum, szybko ocknęliśmy się z tego kretyńskiego pomysłu i poczekaliśmy na autobus. Właśnie! Autobusy w Skopje to rzecz warta zauważenia- jeżdżą tam takie krótkie dwupiętrowce, brytyjskiego typu, również czerwone. Taka fajna barowa ciekawostka.

Image

Image

Podjeżdżamy cztery przystanki do głównego dworca, odpalam mapkę offline i idziemy zwiedzać Skopje. Przechadzamy się wybrzeżem czegoś, co poza okresem letnim dumnie zwie się rzeką, lecz teraz zupełnie nim nie jest. Pierwsze wrażenie? Pierwsza liga kiczu. Niby ma to swój urok, ale zdecydowanie go nie widzę w tych wszelkich przyozdobieniach. Tak jakbym kupił na promocji dwadzieścia gipsowych figurek, i zaczął aranżować wnętrze 3x4m. I okazuje się że Matka Teresa z Kalkuty była tak naprawdę z Macedonii, a nie z Kalkuty :D

Image

Image

Image

Image

Image

Za to placyk z przeogromnym pomnikiem Aleksandra Wielkiego oraz fontanną w deptaku całkiem zacny. Przycupamy sobie w jednej z kawiarenek, bo oboje bardzo lubimy kawę. Ja Espresso, Asia Cappucino lub Latte. Najważniejszy warunek przy wyborze kawiarni? Darmowe wifi. Nie lubię tego jak jestem we wszelki sposób uzależniony od internetu. Ściągnięcie mapki następnego miejsca, powiadomienie rodziców że żyjemy, sprawdzenie innych atrakcji w mieście, sposobu na wydostanie się z miasta, w końcu fotka na fejsa dla zaspokojenia swojego ego bezwartościowymi łapkami w górę. Idziemy dalej, atakujemy wzgórze na którym jest wieeeelki krzyż i widok na całe Skopje.

Image

Image

Wszędzie te pomniki...

Image

Jedyna para pełnych butów już zbyt mocno śmierdzi, a gdy w TIRze trzeba ściągnąć buty przed wejściem bo kierowca ma czyściutko to jest to duży problem. Postanawiam je powiesić na plecaku by się wywietrzyły przez cały dzień, ubieram zapasowe obuwie- sandały, które zaczynają mnie mocno obcierać. Przez tą kombinację, moją stope przyodziewa stereotypowy komplet "polaka na wakacjach". Mam to w dupie, mi tak wygodnie.

Image

Mój pierwszy obiadek tego dnia. Oczywiście Pljeskavica, dużo lepsza niż w Belgradzie.

Image

Idziemy zaszaleć do supermarketu. Wydajemy denary wybrane z bankomatu (ok. 15zł) na pieczywo, wodę, sardynki, sok. Znajdujemy sposób na nie rozpieprzenie wszystkich szklanych artykułów naszymi plecakami ;)

Image

Koło głównego dworca, jak się można zresztą spodziewać, jest również główny węzeł autobusów miejskich. Podczas dostępu do internetu, znalazłem opcję na dostanie się pod dolną stację wyciągu na wzgórzę. Autobus kursuje kilkanaście razy dziennie i jest śmiesznie tani. Kilkanaście razy dziennie we wtorki, środy, czwartki, piątki, soboty oraz niedziele, a w pozostałe dni nie kursuje wcale. W który dzień tygodnia byliśmy w Skopje? Zgadnijcie.

Image

Wsiadamy zatem w inną linię, po uprzedniej komedii z "pytaniem się miejscowych o drogę". Skopje nie przypadło do gustu, zresztą po co siedzieć w jakiejś stolicy. Jeszcze dziś jedziemy do Ohrid. Podczas jazdy klimatyzacja jest zapewniona poprzez pozostawienie jednych z drzwi w pozycji otwartej. BHP, bitch!

Image

Image

Niedoszłe "nasze" wzgórze:

Image

Image

Na wylotówce, po 40 minutach łapiemy gostka po 50tce w Golfie V jadącego do Ohrid. Właściwie do miejscowości obok, ale nas podwiózł kawałeczek dalej niż sam mieszkał. Całą drogę rozmawiamy o różnych tematach, każdy w swoim języku. Rozmawiamy o stosunkach MK z Grecją, o Matce Teresie, o Unii Europejskiej, imigrantach, bezpieczeństwie autostopa, naszym kierunku studiów, jego pracy, bardzo szybko zleciała podróż. Po drodze pierwsze Albańskie flagi powiewające wesoło, w pobliżu przydrożnych cmentarzy po wojnie Jugosławskiej. Ze Skopje do Ohrid jest piękna droga.

Image

Image

Image

Jadąc, myślę o tym że wieszanie w pojedynkę flagi obcego kraju na terytorium innego jest mocno niesmaczne. Co innego gdyby obok każdej Albańskiej powiewała Macedońska. A tak to Kosowo wróć. Uświadamiam sobie w ten sposób jak bardzo inną mam mentalność niż ludzie z tego regionu. Ale to jest fascynujące, tyle narodów, tyle mniejszości w każdym państwie!

Image

Uprzejmy pan wysadza nas w centrum Ohrid. Pytamy go o jakieś pole kampingowe, bo po Jego "tatusiowym" traktowaniu nas, głupio nam się przyznać że zamierzamy spać na dziko. Fakt, że nie zna żadnego pola kempingowego a tym bardziej pomimo prób, nie jest w stanie go znaleźć, mocno zasmuca naszego Pana kierowcę. Żegnamy się z nim, życzymy wszystkiego dobrego, zapraszamy do Polski i odchodzimy we własną stronę. Kierunek- jezioro Ohrydzkie.
Jak na każdym filmie, dochodzimy doń równo o zachodzie słońca. Idziemy na południe wzdłuż brzegu. Po kilkusetmetrach zaczynają się pojawiać namioty! Weszliśmy od dupy strony na jakieś pole kempingowe. Mimo że równie dobrze moglibyśmy się już tam rozbić jakby nigdy nic, nie robimy trzody tylko tuptamy grzeczniutko do recepcji i płacimy za prawo do rozbicia namiotu, a bardziej to za prysznic, bieżącą wodę, świetną miejscówkę, i jakieś takie poczucie bezpieczeństwa.

Image

Image

Rozbijamt namiot na żwirowej plaży, pod wierzbą. Słońce jeszcze się lekko przebija przez chmury. Uświadamiam sobie, że dojechałem w to przepiękne miejsce autostopem. Za darmo.

Image

Standardowa dobranocka ;)

Image

Podsumowanie: Dzień: 5, ilość stopów: 2, odwiedzone kraje: Serbia, Macedonia Image

Dzień 6: 01.08.2017

Sierpień powitaliśmy na plaży jeziora Ohrydzkiego- znajdującego się na granicy Albanii i Macedonii. Niedaleko na południe znajduje się jezioro Prespa, po środku którego znajduje się granica trzech państw: Albanii, Macedonii oraz Grecji. My jednak zostajemy w Ohrid.

Image

Image

Zostawiamy plecaki w namiocie i idziemy na cytadele (troche ryzyko, ale gdybyśmy mieli brać rzeczy to nie poszlibyśmy na starówkę wcale).

Image

Image

Image

Image

Za wstępy do poszczególnych miejsc (amfiteatr, cerkwie, muzeum itp) płaci się za wstęp, lecz są to groszowe sprawy a poza tym działa zniżka studencka. A teraz troche motoryzacyjnych klasyków:

Image

Image

Image

Image

No i co, trzeba jechać dalej, nie zagrzewać miejsca... Cel na dziś- dostać się do Albanii. Gdzie? Niewiadomo, mi by najbardziej odpowiadało jezioro Szkoderskie, lecz zależy co się trafi.
Około 14 wracamy na kamping, i ku naszej uciesze zastajemy nietknięty namiot. Składamy pranie (które w tym słońcu zdążyło wyschnąć pięć razy od rana), składamy namiot- każdego dnia nabieram coraz większej wprawy, już mam określone ułożenie wszystkich rzeczy w plecaku i nie ma zastanawiania "gdzie co wcisne". Idziemy półtora kilometra do głównej drogi, po niedługim (ok. 15 minut) oczekiwaniu, do sąsiedniej miejscowości zabiera nas facet w Peugeocie 508, który był pełen wątpliwości co do podróży autostopem, ze zdziwieniem przyjął to, że z Polski już właśnie w ten sposób tu przyjechaliśmy. Potem ustawiamy się w całkiej porządnej miejscówce (zatoczka autobusowa) i obserwując ruch uliczny zaczynamy odczuwać Albańskie klimaty, jak z teledysku tego pajaca Popka. Mijają nas praktycznie same czarne Mercedesy z opuszczonymi szybami z których leci albański bit, co czwarte auto ma na masce przyczepioną ichniejszą flagę :D
Zatrzymuje sie dostawczak, który chce nas zabrać do Tirany. Heh, dobra! Jedziemy!
Podróżując w tym regionie trzeba pamiętać o jednym- dogadasz się w Serbii, Macedoni, Czarnogórze, Bośnii, nawet w Chorwacji i Słowenii- ale za wała nie dogadasz się z Albańczykiem jeśli nie macie żadnego wspólnego obcego języka. Tak niestety trafiliśmy- wsiadając co prawda powiedziałem dwukrotnie "jo para" co znaczy "brak pieniędzy" ale chyba nie zakumał, bo dopiero gdy dojechaliśmy do granicy i mu to powtórzyłem 5 razy pod rząd, on kazał nam wysiąść bo myślał że mu zapłacimy. Nie na tym polega zabawa mimo że nie żądał wcale dużo, wysiadamy tuż po przekroczeniu granicy. Przez to że przedostając się z Macedonii do Albanii zostaliśmy w tym busie, nie zdołałem się upomnieć o pieczątke na granicy bo paszporty podałem kierowcy.

Image

Tuż za posterunkiem granicznym zagadujemy do kolumny pięciu aut na polskich blachach, których pasażerowie sie właśnie przegrupowywali- wszyscy z warmińsko mazurskiego. Nie mieli ani jednego wolnego miejsca, ale fajnie było chwile pogadać i wzajemnie pożyczyć powodzenia. Po 5ciu minutach zatrzymał się VW Touran, z czterema osobami w środku- kierowca mówi żebyśmy wsiadali, lecz mu mówie że nie ma jak bo nas jest dwójka, a miejsce tylko jedno- wtem nagle w bagażniku wyciągnał rozkładany trzeci rząd siedzeń :D Rodzinka: rodzice, synek i babcia- jechali do stolicy. Nie lubie rezygnować z dobrych stopów, więc odpuściłem plany z jeziorem Szkoderskim i postanowiliśmy jechać z nimi do stolicy.

Image

Młody służył za tłumacza, a otwarte szyby za klimatyzację. Nie żeby coś mi nie pasowało, bo przynajmniej było czym oddychać, ale co chwila na liczniku było 100km/h ;) Jechaliśmy razem prawie trzy godziny, a po drodze krajobrazy były przepiękne. Taki sposób zwiedzania- z auta.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

washington 5 listopada 2017 17:44 Odpowiedz
Fajnie się czyta, odżywają własne wspomnienia podobnej podróży :)Szczególnie ten fragment o wydostawaniu się do Kosowa - identyczne doświadczenie. My na nasze szczęście nieco szybciej zadecydowaliśmy że z Albanii do Kosowa damy radę jedynie przez Macedonię.
kawon30 11 grudnia 2017 07:54 Odpowiedz
Będzie jakiś ciąg dalszy???
jerzy5 12 grudnia 2017 00:46 Odpowiedz
Pisz dalej, nie myśl że nikt nie czyta, zazdroszczę Wam młodości, ale my starsi tez nie wymiękamy
bozenak 6 lutego 2018 18:02 Odpowiedz
Gratuluję inżynierom :D :D I czekam na następne relacje ;) ;)
jerzy5 1 kwietnia 2018 02:05 Odpowiedz
Też jestem zachwycony do końca czytałem, bo Bałkany to mój klimat, też czekam na kolejną relacje
bozenak 1 kwietnia 2018 15:56 Odpowiedz
jerzy5 następna relacja już jest ;) ;)