Wbrew moim nadziejom, nie udaje się znaleźć miejsca na rozbicie namiotu tuż przy brzegu jeziora. Albo bylibyśmy zbyt bardzo na widoku, albo rozbilibyśmy się na bagnie. Wchodzimy na lekkie wzgórze, rozbijamy się kawałek za ulami, na nasze szczęście, chyba pustymi.
Podsumowanie: Dzień 8, Ilość stopów: 5, odwiedzone kraje: Kosowo, CzarnogóraDzień 9: 04.08.2017 (piątek)
Nasz namiot ma na szczęście opcję podwinięcia wejść w taki sposób, że zostaje jedynie tropik. Ta funkcja się idealnie przydaje w ciepłych klimatach, ponieważ w namiocie można oddychać, a jednak warstwa przeciwdeszczowa zapewnia prywatność. Jesteśmy na północnym końcu jeziora Szkoderskiego. Można popływać sobie po nim kajakiem, w ciekawych klimatach- ale nie idziemy na to bo: 1. Nie ma gdzie zostawić bagażu (brak przechowalni), 2. Drogo, 3. Za miesiąc z hakiem będziemy w Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży więc takie klimaty tam też na pewno będą.
Virpazar, miejscowość w której nocowaliśmy, składa się dosłownie z jednego skrzyżowania. Jedna z dróg które od niego odchodzi przechodzi przez tory kolejowe, a następnie łączy się z główną drogą w strone Budvy i Kotoru. Na tym skrzyżowaniu był supermarket, w którym nakupiliśmy produktów mieszcząc się w budżecie ok. 10zł (moje śniadanie: wielka buła, pasztet, sardynki; Jej: brzoskwinia, jogurt oraz 5L wody na cały dzień). Poszukaliśmy jakiegoś spokojnego miejsca w cieniu do zjedzenia śniadania, najbardziej pasował nam murek na który się wchodzi po drabinie.
Wzdłuż wspomnianej drogi na Budvę biegną tory kolejowe. Zwróćcię uwagę na podniesione rogatki. Na szczęście kolejarze o tym wiedzieli, i pociąg się zatrzymywał przed przejazdem!! Czemu by ich po prostu nie naprawić, hmm...
Nasze kochane łapanie stopa w około południowym słońcu. Czemu zawsze musimy się tak długo zbierać, jeść prawie godzinę itp... Wiem czemu. W końcu jesteśmy na wakacjach! Łapiemy dwójkę chłopaków niewiele starszych od nas, jeden z Luksemburga natomiast drugi chyba Ukrainiec. Przyjechali do Czarnogóry aby się spotkać po latach, bo są przyjaciółmi ze studiów. Jadą do Kotoru, ale zamierzają się na trochę zatrzymać w Budvie- bardzo turystycznym kurorcie. Na samą myśl zaczyna mnie przekręcać. Bardzo źle kojarzą mi się takie miejsca- tak samo jak Magaluf na Majorce, Los Christianos na Tenefyfie itp. Koszmar autostopowicza- ciężko się wydostać z tych miejscowości bo długo się ciągną wzdłuż głównej drogi, prawie zerowy ruch lokalny, pełno ludzi i jesteś kolejną "atrakcją turystyczną", podczas ty też tutaj jesteś na urlopie- na swój sposób. Umawiamy się że wysiądziemy na samym początku Budvy i będziemy łapali dalej stamtąd. Po drodze zatrzymujemy się na zdjęcia przy Świętym Stefanie, która jest wyspą całkowicie zabudowaną i przemienioną w hotel.
Wysiadamy w Budva. Jest jakiś kiosk, znajduje tam jeden z moich najbardziej ulubionych napoi:
Po chwilowym postoju, zaraz jedziemy dalej- tym razem ojciec z synem, Kią dopiero odebraną z salonu (mówił że to jego druga jazda tym autem). Jedna z tych osób "powiedzcie gdzie, a was podwioze". Zdziwił się że zamiast do Kotoru (gdzie zresztą jechał), rzuciliśmy hasło: lotnisko Tivat. Tak jest; od dawna chciałem tam być. Poza tym chcemy sobie troche poplażować.
Jest i ono. Tivat; niestety jestem tu o około dziesięć lat za późno- ruch na lotnisku to tylko samoloty które mogę spotkać gdziekolwiek indziej, kiedyś tu przylatywała w lecie chmara Tu-154, Il-86 itp.
Od namiotu który sobie rozbiliśmy na plaży do płotu przy lotnisku, mam około 30 sekund marszu w klapkach. Przy plaży bar, gdzie za ok. 1 euro jest zimny browar. RAAAAAJ.
Pod płotem spotykam spottera ze szwajcarii- Stefan przyleciał tu przede wszystkim na spotting, a przy okazji na wakacje. To się chwali! Łapie swojego pierwszego A320 NEO w kolekcji:
Jest i łódka. Wiąże się z nią pewna historia. Leżąc na plaży pomiędzy przylotami, obserwowaliśmy jak jakiś koleś wchodzi do tej łódki i gdzieś odpływa. Normalka. Po dwóch godzinach wrócił, pijany jakby po drugim brzegu jeziora obalił całą flaszkę (i pewnie tak było). Podchodzi do mnie, i po Chorwacku coś zaczyna bełkotać. Wstaję z ręcznika, a ten mnie obejmuje i zaczyna pokazywać raz na mnie, raz na Asie, raz na łódkę. Powoli zaczynam go rozumieć- chce abyśmy sobie wzięli tą łódkę, popłyneli gdzieś i dosłownie "tenteges" a on nam popilnuje rzeczy
:D
:D
:D Oczywiście grzecznie dziękuję kierując się ograniczonym zaufaniem, odprawiam namolnego gościa i wracam sie opalać. Okazuje się że ten facet to brat właściciela baru, i gdy szedłem po kolejne piwo i loda już oboje z właścicielem namawiali bym sobie pożyczył łódkę
:D Co mi tam. Spytałem Asi czy chce popływać- nie chciała, wsiadłem więc sam, odpaliłem motor, pokręciłem się 3 minuty i wróciłem
:D Cóż, przygoda...
Po solidnych pięciu godzinach na plaży, zmywamy się. Najpierw jeszcze musze się pożegnać z bratem właściciela i mu wytłumaczyć, że na pewno nie chcemy płynąć jego łódką do Dubrownika xD
Około zachodu słońca, łapiemy na stopa Golfa 7, prowadzonego przez piękną Rosjankę, młodą mamę z dzieckiem na tylnym siedzeniu. Znowu nauka rosyjskiego się przydała, bo "kali mówić" ale przynajmniej było jak gębę otworzyć. Jechała do Herceg Novi, pojechaliśmy więc z nią. Gdyby jechała do Kotoru- też byśmy z nią pojechali. Ogólnie- gdzie nas zabiorą, tam nam się będzie podobało. Po drodze przeprawa promem.
Wysiedliśmy w Herceg Novi. Już od dawna jest ciemno, gdzie tu znaleźć miejsce do spania. Wyjątkowo nie zaczęliśmy odchodzić gdzieś na obrzeża, tylko poszliśmy do centrum. Pomysł okazał się trafiony, znaleźliśmy miejską plażę. Kupiłem litrowe białe wino oraz słoik oliwek i jakieś chrupki, rozłożyliśmy sobie karimaty pod pinią na plaży i bez żadnych przygód spaliśmy pod gołym niebem do 9 rano. We Włoszech bym się na to nie zdecydował. Ze względu na to wino- zdjęć z wieczora brak
;)
Znieczuleni winem spaliśmy pod chmurką jak zabici. Nic nie zginęło, przez noc portfel trzymałem w majtkach, leżąc na nim
;) Nie bez znaczenia dzień tygodnia, obudziliśmy się już w sobotę. Znacie tą praktykę, że żeby znaleźć sobie godny lub w ogóle jakikolwiek kawałek plaży, to trzeba wstać wcześnie rano i sobie go zarezerwować? Tak właśnie tam było- plaża publiczna, obudziliśmy się dosłownie otoczeni plażowiczami, gdzie niektórzy nawet tylko siedzieli na ręczniku bo nie było miejsca by się położyć. Wszystko przez to, że ten ogólnodostępny fragment plaży miał długość raptem 100-150 metrów, a szerokość dosłownie kilku bo kończył się małym skalnym klifem. W tej podróży, bardzo cenię sobie poranny rytuał. Powolne dobudzanie się, niedowierzanie że tutaj dojechałem autostopem, skrupulatne zbieranie ekwipunku i dokładne poukładanie wszystkiego z powrotem na swoje miejsce... Tym razem hieny dookoła już czaiły się na nasze cztery metry kwadratowe plaży, w dodatku w cieniu. Jakaś kobieta bezczelnie zaczęła przesuwać mój plecak w bok by zmieścić swoje tłuste dupsko. Asia tylko zaczęła składać karimatę, już jakiś "Janusz" bez masła zaczął się pakować na jej miejsce. jakby nie mogli poczekać pięciu minut dłużej, aż się spokojnie zbierzemy i pójdziemy w swoją stronę. Myślę sobie "Super, będziemy wkur*ni od rana" ale na szczęście dosłownie zaraz przy plaży poszliśmy na śniadaniową pljeskavice i już było ok
:)
Wieczorem, gdy szukałem sklepu gdzie mogę zapłacić kartą, bardzo mi się podobała kamienna starówka na wzgórzu- pełna życia z racji piątkowego wieczoru. Oczywiście nie chce nam się znowu leźć do góry, idziemy zatem wzdłuż wybrzeża do jakiejś głównej drogi. Jedziemy do Chorwacji. Troche cienko to brzmi- kojarzy się droga przez Austrię i Słowenię... Podczas gdy nasza droga prowadziła przez Macedonie
:P
Obecnie, kilka miesięcy po tej podróży, jestem zdziwiony jak wiele szczegółów pamiętam. Cały ten blog jest pisany z głowy, nie mam żadnych notatek. Niestety pierwsza dziura w pamięci się pojawiła- nie mam pojęcia z kim się przedostaliśmy z Hercegnovi do centrum handlowego na wyjazdówce w stronę granicy.
Za to spod tego centrum handlowego do granicy z Chorwacją podwiózł nas typ, który był chyba jedynym średnio przyjemnym wspomnieniem z tego wyjazdu. Chodziło o to, że przez te kilka minut wspólnej drogi, kilkakrotnie proponował 10 000 euro za "papierowe małżeństwo" z Asią, aby dostał obywatelstwo UE. Nie mam dystansu do takich propozycji, nie oddałbym jej za nawet 100 razy tyle (chyba, że jeszcze więcej to może już bym sie zastanowił
:P )- ale jakoś udaje obrócić się to w żart i zmienić temat mimo że był natarczywy. Żegnamy się, ale jeszcze dziś się z nim zobaczymy znowu. Opuszczamy Czarnogórę. Teren między graniczny musimy przejść pieszo.
Jestem fanem Kultu i ogólnie twórczości Kazika- następną godzinę z hakiem doskonale opisuje moim zdaniem genialna piosenka z nowego projektu we współpracy z Kwartetem Proforma:
Ta droga była daleka Ta droga była bez końca Horyzont wciąż dalej uciekał I asfalt był śliski od słońca
Otóż zazwyczaj między posterunkami granicznymi jest ok. 150-200 metrów. W tym przypadku, odległość wynosiła 2,2 km, ze 140 metrowym przewyższeniem w kierunku Chorwacji. W południe, z 17+ kilogramowym plecakiem
:D Ale jak teraz o tym myślę, i tak mieliśmy lepiej niż ludzie z małymi dziećmi którzy po długiej, całonocnej drodze z np. Polski, stali w wielogodzinnej kolejce do granicy. Chwała Bogu za strefę Schengen.
Po tej wędrówce, chwilowo wyczerpani kładziemy się na pół godziny w jakimś kawałku cienia tuż po wejściu na teren Chorwacji. Następnie zaczęliśmy łapać stopa w kierunku Dubrownika, wtem pojawił się znowu nasz kolega od obywatelstwa. Wychylając się przez okno jest jeszcze bardziej natarczywy i już nawet nieco agresywny, chce abyśmy wsiedli i nas zawiezie do Dubrownika, tym razem już bezpośrednio mówie mu żeby "szybko uciekał". Tak szybko się przedostał przez granicę bo była kilkugodzinna kolejka w stronę Czarnogóry, natomiast w stronę Chorwacji praktycznie nie było ruchu. Na szczęście zaraz potem złapaliśmy już normalnego stopa, i to jakiego- kompletnie pusty, klimatyzowany autokar- kierowca wracał na pusto po rozwiezieniu turystów z lotniska.
Nie planowaliśmy aby w Dubrowniku się zjawić akurat w sobotę, tak niestety wyszło. Ludzi tłumy, a tego nie lubimy. Ale i tak bardzo mi się Dubrownik spodobał, oboje byliśmy tu pierwszy raz.
Ten gościu, w kółko grał temat z Gry o Tron. Dookoła pełno pamiątek związanych z tym serialem. Nie oglądnąłem ani jednego odcinka, tak w ogóle to żadnych seriali nie oglądam, szkoda na to czasu.
Ostatni raz byłem w Chorwacji w 2010, w Makarska (obok Splitu). Powiem szczerze, że trochę się stęskniłem za Chorwacją, ale jak się później okazuje- nie na długo.
Temat cen pominę- to chyba oczywiste że jest wszędzie cholernie drogo. Na szczęście jak to przystało na "Polską cebule", mamy ze sobą wystarczająco jedzenia by przeżyć aż znajdziemy jakiś tani supermarket
;) Idziemy się pokąpać na miejską plażę. Kocham skoki do wody- bardzo fajna miejscówka była na końcu tego wybetonowanego klifu.
Po znalezieniu jakiegoś wi-fi, dla przezoru sprawdziłem Booking.com w poszukiwaniu jakiegoś noclegu na dziś dla dwóch osób. Gdy się okazało że to będzie wydatek ok. 150zł za osobę (w Hostelu wieloosobowym), ucieszyłem się że mamy możliwość nie dać się wydymać.
Potem do zachodu słońca próbujemy złapać stopa w kierunku Bośni- planujemy wpierw pojechać do Trebinje, następnie spędzić w Bośni dwa lub trzy dni (Mostar, Sarajewo), a następnie wrócić do Chorwacji i odwiedzić naszą znajomą która przebywa na wakacjach w Trogir. Przez dwie godziny nic nie złapaliśmy, księżyc już w pełni, postanawiamy rozbić namiot przed opuszczonym domkiem na wzgórzu, do którego prowadziły schody widoczne na zdjęciu poniżej:
Nasz Hotel z 5-gwiazdkowym widokiem:
Podsumowanie: Dzień 10; ilość stopów: 3, odwiedzone kraje: Czarnogóra, Chorwacja
Jutro ciężki dzień i kolejny kryzys, ostatni mieliśmy jeszcze w Serbii.Dzień 11: 06.08.2017 (niedziela)
Pobudka z widokiem:
I to by było prawie na tyle, jeśli chodzi o zdjęcia z tego dnia. Dlaczego? Po ogarnięciu się, zaczęliśmy łapać stopa ok. 8 rano, najpierw z powrotem na wschód w stronę Trebinje w Bośni, po dwóch godzinach zmieniliśmy kierunek na Neum- czyli tą praktycznie jedyną nadmorską miejscowość w Bośni. Po kolejnych dwóch godzinach zmieniliśmy miejscówkę i dalej łapaliśmy stopa w kierunku Neum- do południa nikt, ale to nikt się nie zatrzymał. A ruchu miejscowego wbrew pozorom było sporo, oczywiście większość aut była napakowana po dach turystami wracającymi z urlopu (wymiana turnusów), jednak co piąte-dziesiąte auto jakie się przewijało, to Chorwackie/Bośniackie blachy z jedynie kierowcą w środku. Po sześciu godzinach łapania stopa (pamiętając że próbowaliśmy się wydostać z Dubrovnika także przez dwie godziny poprzedniego dnia), zraziliśmy się do Chorwacji na tyle, że daliśmy znajomej znać że nie przyjedziemy do Trogir tak jak było wcześniej mówione, tylko zmieniamy trasę i gdy się tam dostaniemy, to zostaniemy już w Bośni.
Załamani, wsiedliśmy do autobusu (znowu drożyzna- 2 euro za 15 minut jazdy) i podjechaliśmy pod dworzec główny, niedaleko którego poszliśmy na pizzę do restauracji. Za 40zł dostaliśmy przesoloną pizze, lecz nie miało to znaczenia bo przynajmniej był prąd, cień i zimna woda. Pora poszukać innych opcji. Załapalibyśmy się na jeszcze jeden autobus do Mostaru, lecz szybciej i taniej podpasował nam Blablacar, którego UŻYŁEM PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. Kierowca oferował przejazd z Dubrownika do Mostaru za ok. 30zł od osoby. My jednak wpierw chcieliśmy się dostać do Medjugorie, kierowca niechętnie, lecz za małą dodatkową opłatą zawiózł nas tam, gdzie chcieliśmy. A miało być tak pięknie, chcieliśmy pojechać i wrócić kompletnie za free...
Wiózł nas były amerykański konsultant w powojennej Bośni. Bardzo nam to pasowało, bo wreszcie można było pogadać i się wypytać o wszystkie nasze wątpliwości co do historii tego regionu.
Zajechaliśmy tuż przed zachodem słońca. Akurat się kończył tydzień młodzieży i ludzi było multum.
Fajnie się czyta, odżywają własne wspomnienia podobnej podróży
:)Szczególnie ten fragment o wydostawaniu się do Kosowa - identyczne doświadczenie. My na nasze szczęście nieco szybciej zadecydowaliśmy że z Albanii do Kosowa damy radę jedynie przez Macedonię.
Wbrew moim nadziejom, nie udaje się znaleźć miejsca na rozbicie namiotu tuż przy brzegu jeziora. Albo bylibyśmy zbyt bardzo na widoku, albo rozbilibyśmy się na bagnie. Wchodzimy na lekkie wzgórze, rozbijamy się kawałek za ulami, na nasze szczęście, chyba pustymi.
Podsumowanie: Dzień 8, Ilość stopów: 5, odwiedzone kraje: Kosowo, CzarnogóraDzień 9: 04.08.2017 (piątek)
Nasz namiot ma na szczęście opcję podwinięcia wejść w taki sposób, że zostaje jedynie tropik. Ta funkcja się idealnie przydaje w ciepłych klimatach, ponieważ w namiocie można oddychać, a jednak warstwa przeciwdeszczowa zapewnia prywatność. Jesteśmy na północnym końcu jeziora Szkoderskiego. Można popływać sobie po nim kajakiem, w ciekawych klimatach- ale nie idziemy na to bo: 1. Nie ma gdzie zostawić bagażu (brak przechowalni), 2. Drogo, 3. Za miesiąc z hakiem będziemy w Tajlandii, Laosie, Wietnamie i Kambodży więc takie klimaty tam też na pewno będą.
Virpazar, miejscowość w której nocowaliśmy, składa się dosłownie z jednego skrzyżowania. Jedna z dróg które od niego odchodzi przechodzi przez tory kolejowe, a następnie łączy się z główną drogą w strone Budvy i Kotoru. Na tym skrzyżowaniu był supermarket, w którym nakupiliśmy produktów mieszcząc się w budżecie ok. 10zł (moje śniadanie: wielka buła, pasztet, sardynki; Jej: brzoskwinia, jogurt oraz 5L wody na cały dzień). Poszukaliśmy jakiegoś spokojnego miejsca w cieniu do zjedzenia śniadania, najbardziej pasował nam murek na który się wchodzi po drabinie.
Wzdłuż wspomnianej drogi na Budvę biegną tory kolejowe. Zwróćcię uwagę na podniesione rogatki. Na szczęście kolejarze o tym wiedzieli, i pociąg się zatrzymywał przed przejazdem!! Czemu by ich po prostu nie naprawić, hmm...
Nasze kochane łapanie stopa w około południowym słońcu. Czemu zawsze musimy się tak długo zbierać, jeść prawie godzinę itp... Wiem czemu. W końcu jesteśmy na wakacjach!
Łapiemy dwójkę chłopaków niewiele starszych od nas, jeden z Luksemburga natomiast drugi chyba Ukrainiec. Przyjechali do Czarnogóry aby się spotkać po latach, bo są przyjaciółmi ze studiów. Jadą do Kotoru, ale zamierzają się na trochę zatrzymać w Budvie- bardzo turystycznym kurorcie. Na samą myśl zaczyna mnie przekręcać. Bardzo źle kojarzą mi się takie miejsca- tak samo jak Magaluf na Majorce, Los Christianos na Tenefyfie itp. Koszmar autostopowicza- ciężko się wydostać z tych miejscowości bo długo się ciągną wzdłuż głównej drogi, prawie zerowy ruch lokalny, pełno ludzi i jesteś kolejną "atrakcją turystyczną", podczas ty też tutaj jesteś na urlopie- na swój sposób. Umawiamy się że wysiądziemy na samym początku Budvy i będziemy łapali dalej stamtąd. Po drodze zatrzymujemy się na zdjęcia przy Świętym Stefanie, która jest wyspą całkowicie zabudowaną i przemienioną w hotel.
Wysiadamy w Budva. Jest jakiś kiosk, znajduje tam jeden z moich najbardziej ulubionych napoi:
Po chwilowym postoju, zaraz jedziemy dalej- tym razem ojciec z synem, Kią dopiero odebraną z salonu (mówił że to jego druga jazda tym autem). Jedna z tych osób "powiedzcie gdzie, a was podwioze". Zdziwił się że zamiast do Kotoru (gdzie zresztą jechał), rzuciliśmy hasło: lotnisko Tivat. Tak jest; od dawna chciałem tam być. Poza tym chcemy sobie troche poplażować.
Jest i ono. Tivat; niestety jestem tu o około dziesięć lat za późno- ruch na lotnisku to tylko samoloty które mogę spotkać gdziekolwiek indziej, kiedyś tu przylatywała w lecie chmara Tu-154, Il-86 itp.
Od namiotu który sobie rozbiliśmy na plaży do płotu przy lotnisku, mam około 30 sekund marszu w klapkach. Przy plaży bar, gdzie za ok. 1 euro jest zimny browar. RAAAAAJ.
Pod płotem spotykam spottera ze szwajcarii- Stefan przyleciał tu przede wszystkim na spotting, a przy okazji na wakacje. To się chwali! Łapie swojego pierwszego A320 NEO w kolekcji:
Jest i łódka. Wiąże się z nią pewna historia. Leżąc na plaży pomiędzy przylotami, obserwowaliśmy jak jakiś koleś wchodzi do tej łódki i gdzieś odpływa. Normalka. Po dwóch godzinach wrócił, pijany jakby po drugim brzegu jeziora obalił całą flaszkę (i pewnie tak było). Podchodzi do mnie, i po Chorwacku coś zaczyna bełkotać. Wstaję z ręcznika, a ten mnie obejmuje i zaczyna pokazywać raz na mnie, raz na Asie, raz na łódkę. Powoli zaczynam go rozumieć- chce abyśmy sobie wzięli tą łódkę, popłyneli gdzieś i dosłownie "tenteges" a on nam popilnuje rzeczy :D :D :D Oczywiście grzecznie dziękuję kierując się ograniczonym zaufaniem, odprawiam namolnego gościa i wracam sie opalać. Okazuje się że ten facet to brat właściciela baru, i gdy szedłem po kolejne piwo i loda już oboje z właścicielem namawiali bym sobie pożyczył łódkę :D Co mi tam. Spytałem Asi czy chce popływać- nie chciała, wsiadłem więc sam, odpaliłem motor, pokręciłem się 3 minuty i wróciłem :D Cóż, przygoda...
Po solidnych pięciu godzinach na plaży, zmywamy się. Najpierw jeszcze musze się pożegnać z bratem właściciela i mu wytłumaczyć, że na pewno nie chcemy płynąć jego łódką do Dubrownika xD
Około zachodu słońca, łapiemy na stopa Golfa 7, prowadzonego przez piękną Rosjankę, młodą mamę z dzieckiem na tylnym siedzeniu. Znowu nauka rosyjskiego się przydała, bo "kali mówić" ale przynajmniej było jak gębę otworzyć. Jechała do Herceg Novi, pojechaliśmy więc z nią. Gdyby jechała do Kotoru- też byśmy z nią pojechali. Ogólnie- gdzie nas zabiorą, tam nam się będzie podobało. Po drodze przeprawa promem.
Wysiedliśmy w Herceg Novi. Już od dawna jest ciemno, gdzie tu znaleźć miejsce do spania. Wyjątkowo nie zaczęliśmy odchodzić gdzieś na obrzeża, tylko poszliśmy do centrum. Pomysł okazał się trafiony, znaleźliśmy miejską plażę. Kupiłem litrowe białe wino oraz słoik oliwek i jakieś chrupki, rozłożyliśmy sobie karimaty pod pinią na plaży i bez żadnych przygód spaliśmy pod gołym niebem do 9 rano. We Włoszech bym się na to nie zdecydował. Ze względu na to wino- zdjęć z wieczora brak ;)
Podsumowanie: dzień: 9, ilość stopów: 3, odwiedzone kraje: CzarnogóraDzień 10: 05.08.2017 (sobota)
Znieczuleni winem spaliśmy pod chmurką jak zabici. Nic nie zginęło, przez noc portfel trzymałem w majtkach, leżąc na nim ;) Nie bez znaczenia dzień tygodnia, obudziliśmy się już w sobotę. Znacie tą praktykę, że żeby znaleźć sobie godny lub w ogóle jakikolwiek kawałek plaży, to trzeba wstać wcześnie rano i sobie go zarezerwować? Tak właśnie tam było- plaża publiczna, obudziliśmy się dosłownie otoczeni plażowiczami, gdzie niektórzy nawet tylko siedzieli na ręczniku bo nie było miejsca by się położyć. Wszystko przez to, że ten ogólnodostępny fragment plaży miał długość raptem 100-150 metrów, a szerokość dosłownie kilku bo kończył się małym skalnym klifem.
W tej podróży, bardzo cenię sobie poranny rytuał. Powolne dobudzanie się, niedowierzanie że tutaj dojechałem autostopem, skrupulatne zbieranie ekwipunku i dokładne poukładanie wszystkiego z powrotem na swoje miejsce... Tym razem hieny dookoła już czaiły się na nasze cztery metry kwadratowe plaży, w dodatku w cieniu. Jakaś kobieta bezczelnie zaczęła przesuwać mój plecak w bok by zmieścić swoje tłuste dupsko. Asia tylko zaczęła składać karimatę, już jakiś "Janusz" bez masła zaczął się pakować na jej miejsce. jakby nie mogli poczekać pięciu minut dłużej, aż się spokojnie zbierzemy i pójdziemy w swoją stronę. Myślę sobie "Super, będziemy wkur*ni od rana" ale na szczęście dosłownie zaraz przy plaży poszliśmy na śniadaniową pljeskavice i już było ok :)
Wieczorem, gdy szukałem sklepu gdzie mogę zapłacić kartą, bardzo mi się podobała kamienna starówka na wzgórzu- pełna życia z racji piątkowego wieczoru. Oczywiście nie chce nam się znowu leźć do góry, idziemy zatem wzdłuż wybrzeża do jakiejś głównej drogi. Jedziemy do Chorwacji. Troche cienko to brzmi- kojarzy się droga przez Austrię i Słowenię... Podczas gdy nasza droga prowadziła przez Macedonie :P
Obecnie, kilka miesięcy po tej podróży, jestem zdziwiony jak wiele szczegółów pamiętam. Cały ten blog jest pisany z głowy, nie mam żadnych notatek. Niestety pierwsza dziura w pamięci się pojawiła- nie mam pojęcia z kim się przedostaliśmy z Hercegnovi do centrum handlowego na wyjazdówce w stronę granicy.
Za to spod tego centrum handlowego do granicy z Chorwacją podwiózł nas typ, który był chyba jedynym średnio przyjemnym wspomnieniem z tego wyjazdu. Chodziło o to, że przez te kilka minut wspólnej drogi, kilkakrotnie proponował 10 000 euro za "papierowe małżeństwo" z Asią, aby dostał obywatelstwo UE. Nie mam dystansu do takich propozycji, nie oddałbym jej za nawet 100 razy tyle (chyba, że jeszcze więcej to może już bym sie zastanowił :P )- ale jakoś udaje obrócić się to w żart i zmienić temat mimo że był natarczywy. Żegnamy się, ale jeszcze dziś się z nim zobaczymy znowu.
Opuszczamy Czarnogórę. Teren między graniczny musimy przejść pieszo.
Jestem fanem Kultu i ogólnie twórczości Kazika- następną godzinę z hakiem doskonale opisuje moim zdaniem genialna piosenka z nowego projektu we współpracy z Kwartetem Proforma:
Ta droga była daleka
Ta droga była bez końca
Horyzont wciąż dalej uciekał
I asfalt był śliski od słońca
Otóż zazwyczaj między posterunkami granicznymi jest ok. 150-200 metrów. W tym przypadku, odległość wynosiła 2,2 km, ze 140 metrowym przewyższeniem w kierunku Chorwacji. W południe, z 17+ kilogramowym plecakiem :D Ale jak teraz o tym myślę, i tak mieliśmy lepiej niż ludzie z małymi dziećmi którzy po długiej, całonocnej drodze z np. Polski, stali w wielogodzinnej kolejce do granicy. Chwała Bogu za strefę Schengen.
Po tej wędrówce, chwilowo wyczerpani kładziemy się na pół godziny w jakimś kawałku cienia tuż po wejściu na teren Chorwacji. Następnie zaczęliśmy łapać stopa w kierunku Dubrownika, wtem pojawił się znowu nasz kolega od obywatelstwa. Wychylając się przez okno jest jeszcze bardziej natarczywy i już nawet nieco agresywny, chce abyśmy wsiedli i nas zawiezie do Dubrownika, tym razem już bezpośrednio mówie mu żeby "szybko uciekał". Tak szybko się przedostał przez granicę bo była kilkugodzinna kolejka w stronę Czarnogóry, natomiast w stronę Chorwacji praktycznie nie było ruchu. Na szczęście zaraz potem złapaliśmy już normalnego stopa, i to jakiego- kompletnie pusty, klimatyzowany autokar- kierowca wracał na pusto po rozwiezieniu turystów z lotniska.
Nie planowaliśmy aby w Dubrowniku się zjawić akurat w sobotę, tak niestety wyszło. Ludzi tłumy, a tego nie lubimy. Ale i tak bardzo mi się Dubrownik spodobał, oboje byliśmy tu pierwszy raz.
Ten gościu, w kółko grał temat z Gry o Tron. Dookoła pełno pamiątek związanych z tym serialem. Nie oglądnąłem ani jednego odcinka, tak w ogóle to żadnych seriali nie oglądam, szkoda na to czasu.
Ostatni raz byłem w Chorwacji w 2010, w Makarska (obok Splitu). Powiem szczerze, że trochę się stęskniłem za Chorwacją, ale jak się później okazuje- nie na długo.
Temat cen pominę- to chyba oczywiste że jest wszędzie cholernie drogo. Na szczęście jak to przystało na "Polską cebule", mamy ze sobą wystarczająco jedzenia by przeżyć aż znajdziemy jakiś tani supermarket ;) Idziemy się pokąpać na miejską plażę. Kocham skoki do wody- bardzo fajna miejscówka była na końcu tego wybetonowanego klifu.
Po znalezieniu jakiegoś wi-fi, dla przezoru sprawdziłem Booking.com w poszukiwaniu jakiegoś noclegu na dziś dla dwóch osób. Gdy się okazało że to będzie wydatek ok. 150zł za osobę (w Hostelu wieloosobowym), ucieszyłem się że mamy możliwość nie dać się wydymać.
Potem do zachodu słońca próbujemy złapać stopa w kierunku Bośni- planujemy wpierw pojechać do Trebinje, następnie spędzić w Bośni dwa lub trzy dni (Mostar, Sarajewo), a następnie wrócić do Chorwacji i odwiedzić naszą znajomą która przebywa na wakacjach w Trogir. Przez dwie godziny nic nie złapaliśmy, księżyc już w pełni, postanawiamy rozbić namiot przed opuszczonym domkiem na wzgórzu, do którego prowadziły schody widoczne na zdjęciu poniżej:
Nasz Hotel z 5-gwiazdkowym widokiem:
Podsumowanie: Dzień 10; ilość stopów: 3, odwiedzone kraje: Czarnogóra, Chorwacja
Jutro ciężki dzień i kolejny kryzys, ostatni mieliśmy jeszcze w Serbii.Dzień 11: 06.08.2017 (niedziela)
Pobudka z widokiem:
I to by było prawie na tyle, jeśli chodzi o zdjęcia z tego dnia. Dlaczego?
Po ogarnięciu się, zaczęliśmy łapać stopa ok. 8 rano, najpierw z powrotem na wschód w stronę Trebinje w Bośni, po dwóch godzinach zmieniliśmy kierunek na Neum- czyli tą praktycznie jedyną nadmorską miejscowość w Bośni. Po kolejnych dwóch godzinach zmieniliśmy miejscówkę i dalej łapaliśmy stopa w kierunku Neum- do południa nikt, ale to nikt się nie zatrzymał. A ruchu miejscowego wbrew pozorom było sporo, oczywiście większość aut była napakowana po dach turystami wracającymi z urlopu (wymiana turnusów), jednak co piąte-dziesiąte auto jakie się przewijało, to Chorwackie/Bośniackie blachy z jedynie kierowcą w środku. Po sześciu godzinach łapania stopa (pamiętając że próbowaliśmy się wydostać z Dubrovnika także przez dwie godziny poprzedniego dnia), zraziliśmy się do Chorwacji na tyle, że daliśmy znajomej znać że nie przyjedziemy do Trogir tak jak było wcześniej mówione, tylko zmieniamy trasę i gdy się tam dostaniemy, to zostaniemy już w Bośni.
Załamani, wsiedliśmy do autobusu (znowu drożyzna- 2 euro za 15 minut jazdy) i podjechaliśmy pod dworzec główny, niedaleko którego poszliśmy na pizzę do restauracji. Za 40zł dostaliśmy przesoloną pizze, lecz nie miało to znaczenia bo przynajmniej był prąd, cień i zimna woda. Pora poszukać innych opcji. Załapalibyśmy się na jeszcze jeden autobus do Mostaru, lecz szybciej i taniej podpasował nam Blablacar, którego UŻYŁEM PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. Kierowca oferował przejazd z Dubrownika do Mostaru za ok. 30zł od osoby. My jednak wpierw chcieliśmy się dostać do Medjugorie, kierowca niechętnie, lecz za małą dodatkową opłatą zawiózł nas tam, gdzie chcieliśmy. A miało być tak pięknie, chcieliśmy pojechać i wrócić kompletnie za free...
Wiózł nas były amerykański konsultant w powojennej Bośni. Bardzo nam to pasowało, bo wreszcie można było pogadać i się wypytać o wszystkie nasze wątpliwości co do historii tego regionu.
Zajechaliśmy tuż przed zachodem słońca. Akurat się kończył tydzień młodzieży i ludzi było multum.
Rozbiliśmy się na jednym z dwóch pól namiotowych.
Dzień 12: 07.08.2017 (poniedziałek)
Śniadanie w praktycznie luksusowych warunkach: